|
19.07 (środa – dzień 21) Pishu
Na śniadanie jajecznica i jajka na miękko. Na początku trasa biegnie wzdłuż Zanskaru, potem lekko odbiega w prawą stronę do miejscowości Pigmo (3490 m npm).
Wchodzimy między zabudowania i trafiamy na mały placyk pośrodku wsi. Z żalem stwierdzamy, że ewentualny tea shop jest zamknięty na cztery spusty. Na szczęcie na placyku pojawiła się jakaś gospodyni i zaprosiła nas do siebie na herbatę. Obejrzałyśmy sobie dokładnie dom,
wypiłyśmy czarną herbatę, zapłaciłyśmy, podziękowałyśmy i wyszłyśmy. Na placyku spotkałyśmy Wojtka, który w tym czasie odwiedził szkołę podstawową. Jako dyrektora odpowiedniej szkoły w Polsce przywitał go radośnie również dyrektor, prowadzący lekcje z miejscowymi dziećmi. Wojtek pokazał dzieciom na globusie, gdzie leży Polska. Rolę globusa pełniła napompowana piłka, na żadnej bowiem z dostępnych w szkole map Polski nie było, bo albo była bardziej na wschodzie, albo na zachodzie. Opowiadając sobie nawzajem o wizytach przeszliśmy przez piękny czortem stanowiący bramę od strony południowej.
Szeroką, płaską doliną z malowniczymi rozlewiskami Zanskaru po lewej stronie
tuptaliśmy monotonnie w kierunku Pishu (3450 m npm). Niby blisko, ale upał jest nieznośny, pali z nieba i odbija od ziemi. Monotonię tego tuptania urozmaicały czasami podejścia i zejścia, oczywiście nie takie jak w dniach poprzednich, ale niech ktoś nie myśli, że to już tylko spacerek. Kemping leży przed wioską, po prawej stronie szlaku. Znowu kipiący zielenią, bo przez jego teren przepływają niezliczone małe strumyki. Istny raj dla stada kóz i wszystkich dzielnych trekingowych koni i osiołków.
Większość namiotów rozbito w pobliżu tea shopu pozostawiając resztę terenu stadom osłów i małych, prześmiesznych, bardzo ciekawskich kózek. Równie ciekawskie były też dzieci, które nie wiadomo kiedy pojawiły się przy naszych namiotach. Jedyny mankament tego sielskiego obozowiska to wiatr, który nasila się wieczorem i hula po równinie uniemożliwiając rozpalenie prymusów. Wieczór więc spędzamy w tea shopie. Tu już panują trochę inne obyczaje, niż na poprzednich kempingach – gra głośno radio, poganiacze i przewodnicy grają w jakąś planszową grę popijając ukradkiem sznapsa. Nas też częstuję, nawet Sering nie odmówił, czym nas bardzo zaskoczył. Poszlibyśmy już spać, ale nie chcemy zostawiać go samego w tej jaskini rozpusty – w tej niecodziennej dla niego sytuacji czujemy się za niego odpowiedzialni. Kiedy już nam się udaje namówić go do wyjścia, okazuje się, że do naszego namiotu wejść się nie da, bo jeden z naszych osiołków schronił się pod tropikiem krótkiej werandki przed wiatrem i kompletnie tarasuje wejście. Aha, zapomniałaby - tego dnia wyczesałam wszystkie osiołki małym męskim grzebykiem, który jako całkowicie bezużyteczny dała mi Asia.
|
Dzisiaj stronę odwiedziło już 21 odwiedzający (21 wejścia) tutaj! |
|