20.07 (czwartek – dzień 22) Rinam, Karsha, Pipiting, Padum
Budzimy się rano, jemy śniadanie i ruszamy dalej.
Piękna, słoneczna pogoda i płaska, sucha kraina. Przez pierwsze trzy godziny marszu było tak płasko, że nie sposób było udać się za tzw. potrzebą – zero krzaków, zero większych kamieni, zero większej kępy trawy – ku przestrodze. W pobliżu Rinam docieramy do rzeki i budowanego nad nią mostu. Wojtek z Marysią postanawiają resztę drogi przejechać okazją – toyota combi przywiozła na budowę mostu materiały i wracała do Piszu. My z Asią postanawiamy godnie zakończyć ten trekking no i dotrzymać towarzystwa Seringowi.
W Rinam zaczyna się już bita, gruntowa droga biegnąca przez Karshę do Padum. Gdyby nie upał i ciągły marsz pod dość silny wiatr może byłoby miło. Ale nie było. W dodatku przegapiłyśmy skrót omijający Karshę i biegnący w lewo od drogi prosto do żelaznego mostu nad Zanskarem.
Karshę musiałyśmy zaliczyć pnąc się mozolnie pod górę. W pozycji pionowej podtrzymywała nas jeszcze nadzieja na jakąś kawo-herbatę z miłym małym co nieco słodkim. Niestety – wszystko w Karshy było pozamykane na cztery spusty i to od dawna. Spod gompy widać było natomiast piękne rozlewiska Zanskaru i całą trasę do Padum.
I znowu wydawało się wszystko tak blisko – przejście przez most, krótka prosta droga, po której przemykały w tumanach kurzu samochody i wreszcie kres naszej wędrówki – Padum (3550 m npm). W rzeczywistości szliśmy – od mostu już razem z Seringiem – jeszcze 3 godziny.
Najpierw asfaltową drogą przez kamienistą pustynię po której hulał wiatr i kurz.
Potem przez miasteczko Pipiting (3560 m mnp) – na jego obrzeżach zauważyliśmy na szosie, a potem również na poboczach, całe stada koników polnych, wcale nie zielonych, tylko czerwonych, pomarańczowych i brązowych. Do głowy nam nie przyszło, że była to forpoczta szarańczy, która w dwa tygodnie później przewali się przez dolinę Zanskar pożerając 70% upraw rolnych (przeczytaliśmy o tym w gazecie w hotelu w Dżajpurze).
Niepostrzeżenie dla nas Pipiting przeszedł w Padum i kiedy mieliśmy już naprawdę wszystkiego dosyć, stanęliśmy przed drzwiami hotelu, w którym postanowiliśmy zamieszkać wcześniej i w którym byliśmy umówieni z Wojtkiem i Marysią.
Sering zakwaterował się w namiocie u kolegi, z którym często spotykaliśmy się na trasie naszego trekkingu.
Wieczorem zapraszamy go na pożegnalną kolację w hotelowej restauracji. Jemy pierożki momo, surówki, pijemy lassi, herbatę – wszystko ostatni raz z Seringiem. Pamiątkowe zdjęcia i nieuchronne pożegnanie.
Teraz się będziemy martwić, czy dotrze cało i szczęśliwie z całym wynagrodzeniem do domu. Podejmujemy też decyzję – nie idziemy dalej, do Darczy. Zostawiamy sobie ten kawałek na przyszłość. Postaramy się dotrzeć autobusem do Srinagaru, co nam się zresztą udało i było znakomitym pomysłem.
|