|
12.07 (środa – dzień 14) Potoksar
Z Hanupaty kierujemy się wzdłuż potoku Yapola River do przełęczy Sirsi La (4800 m npm), a stamtąd do Potoksaru (4130 m npm). Początek jest łatwy i monotonny – po prawej malownicze zbocza, po lewej Yapola River, bardzo łagodnie pod górę, i tak przez jakieś 2 godziny. Pogoda zaczyna się psuć. Mgła, mżawka, robi się chłodno. Z utęsknieniem wyglądamy jakiegoś tea shopu, żeby się napić gorącej herbaty. Dochodzimy do mostku zaznaczonego na mapie, ale niestety, po tea shopie, o którym wspominał autor przewodnika, został tylko napis na ścianie skalnej. Podejście za mostkiem przypomina nasze bieszczadzkie połoniny. We mgle przechodzimy ścieżką w poprzek usłanego kruszywem żlebu (chwilę potem będę świadkiem, jak spadnie stamtąd objuczony koń. Na szczęście nic mu się nie stało, ale poganiacze musieli wtaszczyć na górę wszystkie klamoty, które się z niego zsunęły i pomknęły w dół żlebu). Za kolejnym ramieniem kolejnego żlebu nareszcie miejsce, gdzie można odpocząć – tea shop!!! Wyciągamy cieplejsze ubrania, pijemy herbatę, która, niestety, momentalnie stygnie. Sirsi La, rozłożysta jak siodło końskie, ginie we mgle i mżawce. Rozpoczynamy ostatni etap podchodzenia na przełęcz. Bez przykrych niespodzianek wchodzimy na przełęcz po 1,5-godzinnym mglistym podejściu. I wreszcie słońce! Z przełączy na południu widać piękną panoramę gór.
Mamy jednak mały problem - którędy zejść z przełęczy? Nie ma tu, tak jak u nas w Polsce, oznakowań szlaku, żadnych strzałek. Czekamy na Seringa, który wkrótce dociera i pokazuje nam kierunek marszu – granią przełęczy w lewo i po 30 metrach, za załomem skalnym odnajdujemy początek ścieżki w dół. Pogoda po drugiej stronie przełęczy piękna - znów jest ciepło i słonecznie. Zbocze, którym schodzimy lub zbiegamy, pokryte jest okruchami łupków mikowych i położone jest od zachodniej strony. Oglądane już z dołu wygląda jak ze srebra – skrzy się w słońcu i promieniuje srebrnym blaskiem. Mamy też wdzięcznych obserwatorów – liczne świstaki,
które korzystają z pięknej pogody i niezmąconej niczym ciszy. Gdzieś w oddali, za odległym zboczem, zakrętem potoku i kilometrami dreptania po ścieżkach przypominających bieszczadzkie upłazy, leży Potoksar. Docieramy do niego jeszcze przed zachodem słońca.
I tym razem obóz jest położony nad potokiem, jakiś kilometr przed wsią. Na kempingu, oprócz znajomych już grup turystów podążających tym samym, co my, szlakiem, zebrała się cała wieś, która w czynie społecznym wznosi jakąś budowlę nad strumieniem – może to będzie toaleta? Nasz genialny prymus odmawia nam, niestety, współpracy – a to bucha ogniem, a to gaśnie – nici z gotowania. Wspomaga nas zaprzyjaźniony poganiacz biorący udział w wyprawie szwajcarskiej, i dostarcza nam przegotowaną wodę, ale daje do zrozumienia, że to jednorazowa akcja i na więcej nie mamy co liczyć. Ponieważ Sering rusza na nocleg do wsi, w której ma krewnych, powierzamy mu zadanie – zdobycie za wszelką ceną jakiegoś prymusa. Zasypiamy w otwartych namiotach, z widokiem za oświetlone zachodzącym słońcem szczyty i bielejącą na ich tle wieś Potoksar.
Dalej
|
Dzisiaj stronę odwiedziło już 31 odwiedzający (33 wejścia) tutaj! |
|